Życie w szybkim tempie, awersja na lekarzy, przeświadczenie, że chorobę trzeba przechodzić, a przede wszystkim myślenie, że beze mnie wszystko się zawali, sprawiło że wylądowałam w łóżku... pierwszy raz od czasów dzieciństwa dwa dni przeleżałam... prawie. Nie powiem - spodobało mi się to... syn stanął na wysokości zadania... poczułam się dopieszczona... herbatka z owoców leśnych, świeżutka, jeszcze ciepła drożdżówa z jogurtem - pycha, no i mniej pyszna porcja leków.
Wylegując się mogłam nareszcie dokończyć książkę, którą dostałam w prezencie świątecznym od koleżanki... Świetna pozycja! Autorka - piękna, ciesząca się życiem bizneswoomen, usłyszała diagnozę - SLA. Ta silna kobieta nie poddaje się tak łatwo - walczy z tą śmiertelną i nieuleczalną chorobą... polecam do przeczytania.
Przy okazji pochwalę się jeszcze jednym prezentem ... w poniedziałek, wracając od lekarza zobaczylam wiszącą na klamce przesyłkę, szybko rozpakowałam, a w środku ...- pierwsza dekupażowa praca niesamowitej Lucynki! Muszę Wam powiedzieć, że Lucynka dopiero od jakiegoś czasu zachłysnęła się rękodziełem, ale teraz po prostu szaleje - chce się nauczyć wszystkich technik... hehe, a ja i jeszcze parę koleżanek z tego korzystamy, bo co zrobi to nie zostawia dla siebie, tylko rozsyła po świecie! Mnie dostały się takie delikatniusie niebieskie kwiateczki, bo Lucynka wie, że to moje ulubione kolorki.
Za oknem śnieg (chociaż już powolutku się topi), a w domu rozkwitło mi takie cudne hipeastrum...
Pozdrawiam cieplutko wszystkich zaglądających do mnie :)